Lwów żyje w wierszach Poety od pierwszego do ostatniego tomiku wierszy, a jego nadzwyczajny status polega na tym, że jest jedynym miastem na świecie, które obywa się bez nazwy...
A czym jest "miasto utracone”? Występuje w dwóch postaciach. Jest to zburzona Warszawa, popowstaniowe ruiny i ten rodzaj metaforycznego istnienia stolicy poeta przywołuje przede wszystkim w swym pierwszym tomiku wierszy, zatytułowanym "Struna światła”. (...)
Ale istnieje w poezji Herberta jeszcze jedno utracone miasto, choć jego przywołanie jest jeszcze bardziej zmysłowo-bolesne: Lwów. Kresowa stolica żyje życiem tak utajonym, że nie przez wszystkich została dostrzeżona. W filmie o Lwowie Herberta, zatytułowanym "Śladami Zbigniewa Herberta po Lwowie”, jedna z heroicznych Polek-lwowianek skarży się, że największy poeta, jaki urodził się w jej mieście, "tak późno sobie o nim przypomniał” i "mało o Lwowie napisał”. Czuć w tej skardze wielki ból, a nawet zarzut. Niesłuszny.
Nie chodzi tylko o to, że wspomnienie rodzinnej miejscowości musiało być męką i – być może – trudno było dotkliwe emocje przetworzyć w dzieło sztuki. Nie wchodząc w kwestie psychologii twórczości, zauważyć trzeba, że podskórnie Lwów żyje w wierszach poety od pierwszego do ostatniego tomiku wierszy, a jego nadzwyczajny status polega na tym, że jest jedynym miastem na świecie, które obywa się bez nazwy. Jest „miastem bez imienia”, tak jak o Warszawie pisał Baczyński („Bez imienia”), a Miłosz o Wilnie („Miasto bez imienia”). Pomińmy trzy pierwsze wiersze debiutanckiego tomu: „Dwie krople”, „Dom” i „Pożegnanie września”, które przywołują początek wojny. Wprawdzie z konieczności odnoszą się do ówczesnego miejsca pobytu, ale niewyraźnie, nie wprost. Natomiast czwarty wiersz tomu „Struna światła”, zatytułowany „Trzy wiersze z pamięci”, dramatycznie zapowiada blokadę wspomnienia o mieście i jego mieszkańcach:
żyjąc - pomimo
żyjąc - przeciw
wyrzucam sobie grzech niepamięci.
To pamięć zawodzi. Pamięć jest w stanie przywołać zaledwie ułomki sytuacji, kalekie fragmenty miejsc. I zagładę, której synonimem jest utarta miasta, jak w "Iliadzie". W wierszu nie ma mowy o tym, że miasto fizycznie ocalało. Ale jakie ma to znaczenie? Jak ocalało, skoro go dla wygnańców nie ma? Dlatego wiersz jest trochę niejasny, bo obraz Lwowa poniekąd nakłada się na zagładę Warszawy i tylko kilka napomknień – oczywistych dla mieszkańców Lwowa – bezbłędnie wskazuje na lokalizację. Jest to pośredni dowód na niegotowość poety do przetworzenia rzeczywistości w sztukę, wspomnienia w poetycki obraz, emocji w wiersz. Więcej prób znajduje się w drugim tomie poety, "Hermes pies i gwiazda”, ale i tu zaczyna się od wyznania niegotowości:
Nigdy o tobie nie ośmielam się mówić
ogromne niebo mojej dzielnicy.
Wiersz "Nigdy o tobie” otwiera przepaść, jaka dzieli wspomnienie od realnego doświadczenia, które można powtórzyć. Te dwa światy żyją w innych realiach: dotyku materialnej rzeczywistości i wyobrażeniu zamkniętym pod powieką:
Nie opiszę nawet domu
zna wszystkie ucieczki i moje powroty
choć mały jest i nie opuszcza powieki zamkniętej.
Wydawałoby się, że to emocje – tyleż czułe, co bolesne, uniemożliwiają przekaz doświadczenia. Ale jest jeszcze druga przeszkoda: nieuleczalna sprzeczność między zmysłami a wyobraźnią, materią a widmem:
Chciałbym właściwie napisać o klamce furtki tego domu
o jej szorstkim uścisku i przyjaznym skrzypieniu
i choć wiem o niej tak wiele
powtarzam tylko okrutnie pospolitą litanię słów.
Język okazuje się zbyt kaleki, zanadto banalny i niewystarczająco ważki, by wyrazić oryginalną prawdę, jednostkowe uczucie, unikalny klimat miłości i żalu. Zamiast opisu mamy klęskę i cierpienie. I okazuje się, że jedynie język sennego marzenia, ze swą niejasnością i brakiem dopowiedzenia, może sprostać opisowi, który dlatego jest precyzyjny, że wzięty z kosmicznej wizji ("Moje miasto”):
śniło mi się że idę
z domu rodziców do szkoły
wiem przecież którędy idę
po lewej sklep Paszandy
trzecie gimnazjum księgarnie
widać nawet przez szybę
głowę starego Bodeka
chcę skręcić do katedry
widok się nagle urywa
nie ma dalszego ciągu
po prostu nie można iść dalej
a przecież dobrze wiem
to nie jest ślepa ulica.
Dlaczego tylko sen może opowiadać o "moim mieście”? Bo i sen i rodzone miasto należą do tej samej rzeczywistości bytów nierealnych – nieistniejących, bo utraconych. Tylko sen może łączyć aptekarską precyzję konkretu z jednoczesnym rozpłynięciem się rzeczywistości w jakieś mgławicowej nieokreśloności. To tak jak dla Adama i Ewy nie istnieje już Raj, a tylko ból po stracie:
ocean lotnej pamięci
podmywa kruszy obraz
w końcu zostanie kamień
na którym mnie urodzono
co noc
staję boso
przed zatrzaśniętą bramą
mego miasta.
Nie ma powrotu i nie ma realiów, choć wydaje się, że pozostał jeden konkret: "kamień, na którym mnie urodzono”. To jedyny element, który przetrwa, mimo że biblijny obraz zakazanego miejsca będzie się powtarzał wielokrotnie, nawet w tym samym tomiku poeta zamieścił mały liryk prozą, zatytułowany "Kraj”. Jest to sytuacja niezmienna, której nie niweczą lata i doświadczenie życiowe, choć podobno czas goi rany. Nawet jeśli to prawda, że czas tłumi emocje, to przecież tym bardziej unicestwia osobiste miejsca, których obiektywne istnienie w jakiś przedziwny sposób powiązane są z osobistym przeżyciem. Poeta się starzeje, w jego twórczości pojawia się Pan Cogito, postać po części tożsama, a po części różna od autora, ale sytuacja się nie zmienia, o czym świadczy wiersz "Pan Cogito myśli o powrocie do rodzinnego miasta”.
Gdybym tam wrócił
pewnie bym nie zastał
ani jednego cienia z domu mego
ani drzew dzieciństwa
ani krzyża z żelazną tabliczką
ławki na której szeptałem zaklęcia
kasztany i krew
ani też żadnej rzeczy która nasza jest
wszystko co ocalało
to płyta kamienna
z kredowym kołem
stoję w środku
na jednej nodze
na moment przed skokiem
nie mogę urosnąć
choć mijają lata
a w górze huczą
planety i wojny.
Świat znieruchomiał w tym miejscu, a rzeczywistość straciła realność, ponieważ czas stracił nad nią swoją władzę. Lwów może już tylko jako mit i wzorzec powodować żywsze emocje wobec jakiś miejsc na świecie, jeśli przypominają "zrabowane miasto ojców” – jak napisze w Ferrarze ("Rovigo”). Już łatwiej wspominać nauczycieli szkolnych ("Pan od przyrody”, "Lekcja łaciny”, "Pan Cogito. Lekcja kaligrafii”), którym tak wiele się zawdzięcza, albo wycieczkę szkolną na "Wysoki Zamek”, która ni stąd, ni zowąd zamieni się w metaforyczną podróż w zaświaty: "jeszcze wyższy zamek”.
Pod koniec życia, stary i schorowany poeta jeszcze raz powróci do mitycznego miasta, którego nie chciał odwiedzić nawet po 1989 roku, kiedy było to już politycznie możliwe. W ostatnim tomie, "Epilog burzy”, znajdziemy dojrzałe dzieło żegnającego się ze światem poety:
W mieście kresowym do którego nie wrócę
jest taki skrzydlaty kamień lekki i ogromny
pioruny biją w ten kamień skrzydlaty
w moim mieście dalekim do którego nie wrócę
jest ciężka i pożywna woda
kto raz ci kubek z taką wodą poda
mówi – raz tu jeszcze wrócę
w moim mieście którego nie ma na żadnej mapie
świata jest taki chleb co żywić może
całe życie czarny jak dola tułacza jak
kamień, woda, chleb, trwanie wież o świcie.
W pożegnalnym wierszu Herbert nareszcie znalazł sposób, aby wyjawić czym było dla niego nie tyle rodzinne miasto, co mit Lwowa, który towarzyszył mu przez całe życie. Jest to jakby rozwinięcie, a może wytłumaczenie czym jest ów "kamień, na którym mnie urodzono”. Idea wierności, stałości i trwania cywilizacji mimo nawałnicy historii i zalewowi barbarzyństwa, została w tym wierszu utożsamiona z obrazem miasta realnego i nierealnego zarazem, Lwowa i mitu kresowej stolicy – "semper fidelis" (dewiza Lwowa: "zawsze wierny”).
Józef Maria Ruszar